Dawno obiecana druga część poradnika jak zdać egzamin na żeglarza?
Czas na praktykę!
Przepraszam za długi okres oczekiwania, ale sami wiecie – przygotowania do sezonu w pełni.
Zakładamy, że dobrze Wam poszła część teoretyczna i wszystko zaliczyliście.
Co dalej?
Przygotowania
Zazwyczaj po teorii następuje zbiórka i ustalenie dalszego przebiegu egzaminu.
Zdający idą na swoje jachty, a egzaminatorzy wchodzą na kolejne łódki, żeby przeegzaminować wszystkie załogi.
Dla Was to czas na dokładne przygotowanie jachtu.
Jest to sprawa kluczowa. Jacht musi być sklarowany, sprawny, gotowy do wykonywania wszystkich manewrów, zarówno pod żaglami jak i na silniku. Nie lekceważcie również ogólnego klaru. Nie wyobrażam sobie, żeby postawić piątkę z egzaminu komuś, kto pływa brudnym jachtem.
Kiedy nadejdzie Wasza kolej, egzaminator przyjdzie się przywitać. Zaproście go wtedy uprzejmie na pokład. W żadnym wypadku nie próbujcie się wymigać, bo chcecie trafić na innego. On już i tak nie odejdzie (na 99%), a tylko zrobicie wrażenie, że się strasznie boicie (ergo – niewiele umiecie).
Oczywiście są egzaminatorzy, na których lepiej nie trafić, ale jedynym sposobem na uniknięcie ich jest umówienie się wcześniej z konkretnym egzaminatorem, że Was przeegzaminuje. Oczywiście oficjalnie nic takiego nie jest możliwe, ale jak zagadacie ze swoim instruktorem, to może da radę coś Wam podpowiedzieć. Co prawda uważam, że nie ma to sensu, bo w rzeczywistości i tak liczy się, czy umiecie żeglować, czy nie; ale jakby komuś miało to bardzo poprawić samopoczucie, to niech próbuje.
Jak to będzie?
Macie już egzaminatora na łódce. Prawie na pewno zgodzi się, żebyście zdawali we własnej kolejności. Najprawdopodobniej sam spyta: kto pierwszy chce zdawać. Warto więc ustalić to już wcześniej.
Zawsze na początek wystawcie kogoś, kto jest dobry. Niekoniecznie najlepszy, ale jakiegoś pewniaka, który „ma zdane”. Możecie zapomnieć o wszelkich rozkminkach typu: „żeby nie zawyżył poziomu” itp.
Wystawcie na początek dobrego nie po to, żeby zrobić jakieś tam wrażenie na egzaminatorze. Moim zdaniem nie ma to żadnego znaczenia, kogo pierwszego przeegzaminuje, za to dla Was to ogromna różnica.
Pierwsza osoba ma zawsze najtrudniej. Kolejne już będą wiedziały, co po kolei będzie się działo: czego egzaminator chce, czego wymaga, jak się należy zachować, na jakie błędy zwraca uwagę… Wszyscy na początku będziecie najbardziej spięci. Jeżeli pierwszy egzamin pójdzie sprawnie i pomyślnie, to atmosfera bardzo się rozluźni i zniknie 90% niepotrzebnego napięcia. Jeśli natomiast pierwsza osoba będzie ledwo wiedziała, co się dzieje, miotała się i gubiła, to wprowadzi tak nerwową atmosferę, że kolejnym osobom będzie się trudno ogarnąć nawet, jeśli będą lepsi.
Kiedy ustalicie sobie kolejność, w jakiej chcecie zdawać, niech każdy dobierze sobie swój zespół. Czyli od razu umówcie się z kolegami: kto będzie Wam siedział przy szotach, kto pójdzie na oko, a kto ma najdłuższe łapy i najlepiej wyciągnie „człowieka” zza burty. Oczywiście wcześniejsze ustalenia nie zwalniają Was z konieczności wyznaczenia stanowisk załodze, kiedy obejmiecie dowodzenie łódką.
No i przychodzi moment, w którym siadacie za sterem i w którym właśnie zaczynacie zdawać egzamin.
Dobre wrażenie
Nie będę Wam pisał o manewrach, bo tego nauczą Was instruktorzy w trakcie kursu. Musicie opanować wszystkie na tyle, żeby swobodnie móc wykonać je na egzaminie. Ja napiszę – jak zrobić dobre wrażenie. Przede wszystkim egzaminator będzie zwracał uwagę, czy naprawdę dowodzicie jachtem. Po przejęciu komendy powinniście w ciągu kilku chwil wyznaczyć osoby na stanowiska, sprawdzić (choćby rzucając okiem) klar i ogólną gotowość jachtu do dalszego egzaminu. Po poprzednich manewrach mogły zostać jakieś niesklarowane liny, plączący się bosak itp. Jak wszystko będzie w porządku meldujecie egzaminatorowi gotowość.
Jak? Po prostu mówiąc do niego, jak do człowieka, że jesteście już gotowi i można „jechać”.
Jachtem musicie dowodzić pewnie i spokojnie. Egzaminator musi widzieć, że wydajecie komendy swobodnie, lecz skutecznie. Chodzi o to, żeby się zbytnio nie trzepać i nie bać się dowodzić, ale też nie wrzeszczeć i przesadnie nie „musztrować” załogi… Wystarczy wydawać im konkretne polecenia, dostosowane do wykonywanego manewru i w odpowiednim momencie. W ten sposób pokażecie, że naprawdę umiecie dowodzić jachtem, a to jedna z najważniejszych rzeczy na egzaminie!
Co bardzo ważne!
Pamiętajcie, że samo wydanie komendy nie wystarczy. Musicie koniecznie kontrolować, czy są one wykonywane i czy są wykonywane prawidłowo. Jeśli odchodząc od boi każecie komuś odcumować, to musicie być pewni, że to zrobił. W przeciwnym wypadku manewr nie ma szansy się udać. Choćbyście nie wiem jak doskonale manewrowali, nie uda Wam się odejść od boi, do której będziecie przywiązani cumą 😉
Bardzo dużo błędów na egzaminach spowodowanych jest właśnie nieprawidłowym wykonaniem prawidłowych komend.
Co jeszcze?
Nie śpieszcie się.
Co prawda manewr podejścia do człowieka musicie rozpocząć natychmiast po wypadnięciu człowieka, ale jednak postarajcie się nie robić tego nerwowo. Niezwłocznie zacznijcie wydawać konieczne komendy i spokojnie odpływajcie, powoli obierając pożądany kurs. To tylko egzamin, nikt się nie topi, więc odejdźcie na tyle daleko, żeby wszystkie czynności wykonywać spokojnie, a w ostatniej fazie manewru mieć czas na korektę kursu. Nie szpanujcie, że zrobicie wszystko na trzech długościach łodzi. Jeśli Wam się uda to egzaminator będzie pod wrażeniem z 10 minut, ale gorzej, jeśli braknie Wam potem metra…
Lepiej wywieźć się dalej – a niech się nawet wkurzy, że trochę za daleko. Jeśli zrobicie dobrze, to wielkość pętli nie będzie miała decydującego znaczenia.
Z innymi manewrami jest jeszcze prościej.
Najtrudniejszym z nich może być podejście do kei. Pamiętajcie, że nie musicie podejść do niej prosto „z marszu”. Zawsze macie prawo zrobić przed podejściem rozpoznawcze kółko, żeby ocenić, gdzie jest najlepsze miejsce, jak wieje w porcie itp. Nie próbujcie również podchodzić, dopóki nie będziecie mieli przygotowanych cum i odbijaczy. Jeśli załogant na dziobie nie zdążył sklarować cumy, to zróbcie jeszcze jedno kółko, a jak trzeba, to jeszcze… Nikt Wam za to nic złego nie powie, a jeśli wejdziecie „na spontanie” z cumą w bakiście, bez odbijaczy itp. to może się zrobić bardzo nerwowo.
A jeśli Wam coś nie wyjdzie?
Macie prawo popełniać błędy. Jeśli zastosowaliście się do mojej rady i zrobiliście na egzaminatorze odpowiednie wrażenie, to błąd może nawet nie zaważyć na ocenie. Sprawnie dowodzicie jachtem, umiecie żeglować, a mylić może się każdy. Powiedzcie po prostu: „nie wyszło mi”, „skiepściłem to” czy coś takiego żeby widział, że wiecie, że to nie tak powinno się zrobić. Jeśli wiecie, co zrobiliście nie tak, to będzie super, jeśli o tym powiecie… „Nie udało mi się podejść do tej boi, bo szedłem za ostro”. Nie liczcie na to, że uda Wam się ukryć przed egzaminatorem, że stoicie 3 metry od boi, a nikt nie ma tak długiej ręki, żeby tam sięgnąć cumą. Zatem przyznaniem się do błędu nie wkopujecie się, tylko pokazujecie, że wiecie, co się cały czas działo.
Jeśli nie wiecie, co było powodem niepowodzenia, to po prostu mówicie: „nie udało mi się, zrobię to jeszcze raz”, czy coś podobnego i jedziecie dalej 😉
Czego nie robić?
W żadnym wypadku, nigdy, ale to przenigdy nie próbujcie zwalać winy na wiatr (o ile nie będzie ona ewidentna) albo inne warunki naturalne. Uwierzcie mi, że nigdy nie spotkałem egzaminatora, który byłby aż tak strasznie tępy, żeby dać sobie coś takiego wmówić! Dotyczy to zarówno osób, które akurat zdają, jak i pozostałych członków załogi, którzy często chcą ratować sytuację zdającego głośno komentując: „ojej, ale mu odkręciło”, „podszedłby, żeby nie ten wiatr – o 90 stopni się zmienił!” itp. Naprawdę robi nam się wtedy przykro, że uważacie nas za idiotów 😉 Jeśli faktycznie wiatr się zmienił, to damy radę sami to zauważyć.
Proponuję też nie podpowiadać. Zazwyczaj egzaminator jest spokojny i skupiony na tym, co się dzieje z załogą, a osoba egzaminowana zaaferowana tym, co robi, spięta i skoncentrowana. Zanim usłyszy i zrozumie, co się jej podpowiada, to egzaminator już dawno Was zauważy.
Jeśli chcecie pomóc, to możecie to zrobić w miarę nieszkodliwie. Jeśli zdający o czymś zapomni to udawajcie, że wydał odpowiednią komendę i zróbcie to bez niej. Trzeba rzucić cumę, bo już zaraz będzie za późno? No to już – rzucamy! Trzeba wrzucić silnik na luz, albo przyhamować? Lepiej zrobić to bez komendy, niż walnąć w keję. Jeśli z pozostałymi rzeczami dobrze pójdzie, to Wasza pomoc zostanie niezauważona.
A co, jeśli się nie uda?
Odwołanie do przewodniczącego komisji.
Wiedzcie, że w razie czego macie taką możliwość, ale nie będę się o tym rozpisywał, bo czemu miałoby się nie udać 😉
Po kursach Róży Wiatrów zdawalność jest na poziomie 90%.
Prawdopodobieństwo sukcesu można jeszcze zwiększyć – niemalże do 100%, jeśli się wybierze prawidłową dla siebie imprezę, ale o tym w kolejnym wpisie…
Powodzenia!
Bartek Milewski